Blog o perfumach. W oparach popkultury.

Penhaligon’s – Amaranthine


Byłam przekonana, że nie będę w stanie wytrzymać z tym zapachem całego dnia. Kilka razy psikałam na nadgarstek, potem szybko ścierałam, by zapomnieć o tym doznaniu. Będąc w bojowym nastroju postanowiłam ujarzmić tę bestię i jestem z tego bardzo dumna, bo było warto.

Budzę się nagle w środku dżungli. Na sobie mam piżamę i szlafrok, w ciemności nic nie widzę, słyszę za to dzikie zwierzęta i zastanawiam się, ile sekund będą potrzebowały, by mnie pożreć. Staram się skupić na moim węchu – niech moje ostatnie chwile życia będą usłane tragiczną pieśną olfaktoryczną.

Wielgachna i egzotyczna zieleń przygniata mój węch, przypomina mi się zapach kwiatów, które przenocowały w nieświeżej wodzie o jedną noc za dużo… I ta okropnie niepasująca do tego klimatu słodycz frezji – niezwykle drażni mnie i przypomina mi się mój koszmar – Manifesto Isabelli Rossellini. Wyskakują na mnie przyprawy – jakby było mi mało – czuję kardamon i kolendrę. Myślę sobie: „Bertrand*, coś mi zgotował!”. Zimno mi w tym pachnidle, zaczynam się brzydzić własną skórą – naprawdę. Jeśli wcześniej nie miałam mdłości, to na pewno przyszły razem z przedziwnie słodko-lepko-mlecznym akordem. Do tej okrutnie obcej mi zieleni dołącza nic innego jak mleko, jaśmin i ylang-ylang. Jest tu także róża, goździk i kwiat pomarańczy, ale tak ciche, że nie są w stanie mi pomóc. Czy to moje ostatnie chwile? Przez te szokujące doznania powolutku zasypiam…

Budzi mnie piękny zapach wanilii, tonki i sandałowca z delikatną piżmową mgiełką. Jest łagodny, kremowy i  przyjemny. Już nie szokuje, nie przeszkadza. Jak to możliwe, że z takiego potworka, mleczno-trawiastej kreatury zrobiło się tak potulne i bezpieczne pachnidło? Nie wiem, czegoś takiego jeszcze nie doświadczyłam.

Przez chwilę myślałam, że nisza próbuje mnie zabić. Oby ten survival mnie wzmocnił.
Polecam testy, mogą być bardzo ciekawym doświadczeniem.

PS: Jeśli lubicie zielone nuty, to pewnie nie będziecie mieli z Amaranthine żadnego problemu. Ale ja w takich „naturalnych” klimatach zazwyczaj popadam w przesadnie dramatyczny ton.

*Chodzi oczywiście o Bertranda Duchaufoura.


Trwałość: 6 godzin
zdjęcie via fragrantica.pl

Tagi: , ,

Podobne wpisy