Blog o perfumach. W oparach popkultury.

Problematyczne kwiaty kontratakują!

 Zapachowy gust ulega ciągłym zmianom. To nic odkrywczego.

Ostatnio obserwuję przemianę upodobań mojej mamy. Kiedy o niej myślę – czuję Dolce Vitę Diora. Mamę zawsze ciągnęło do ciężkich kwiatów i orientu. Obecnie zachwyca się kwiatami, ale lekkimi, pieprznymi. Wszystko co pachnie wiosną mogłaby nosić nawet w największe mrozy.

Moja największa metamorfoza polegała na przejściu z owocowych kwiatówek w stronę wszystkiego co bardziej „ambitne”. I tak stopniowo zaczęłam tracić głowę dla coraz cięższych kompozycji, ciągle było mi mało. I tak niech pozostanie.

Nie po drodze jest mi z perfumami kwiatowymi. Przyznaję. Potrafią mnie oczarować i rozkochać – do czasu kiedy osiedlają się na moim nadgarstku. Jednak jakakolwiek próba aplikowania ich wyżej – bliżej nosa – to porażka. Nie jestem w stanie się na niczym skupić. Czuję jak te kwiatki przytrzymują mnie na fotelu, a najbardziej dziarski kwiat – herszt tatuuje mi na mózgu napis „KWIATY RZĄDZĄ”.
Naprawdę. Nie jest tak zawsze, bo czasami mam nastrój na takie perfumy. I wtedy jest wszystko pięknie. Pocieszam się, że to pewnie niebawem się zmieni i będę mogła spokojnie przyodziać się w moje ukochane Truth or Dare albo White Diamonds.

Zawsze miałam problem z różnymi kwiatami.

Jaśmin uwielbiam wtedy kiedy jest w kompozycji najważniejszy. Kocham Aliena i inne podobne mu zapachy. Ale jaśmin w tle to właśnie to, co potrafi mnie nudzić i męczyć.

Róża. Ciężko mi zachwycać się czystymi , delikatnymi różami. Nie mam nawet wizji prawdziwej, szlachetnej róży. Moje ulubione to takie pikantne i wyuzdane róże w pończochach – Agent Provocateur czy Boudoir

Lilie. Jako dziecko byłam przekonana, że to co pachnie intensywnie jest najpiękniejsze. I tak tkwiłam w takim przekonaniu do około 18 roku życia. Pamiętam że podczas ustaleń związanych z moim ślubem (to był rok 2011, miałam wtedy 22 lata) głośno krzyczałam, że nie chcę w kościelnych bukietach i dekoracjach lilii. Wtedy reagowałam na nie łzawiącymi oczami i histerycznymi kichnięciami. A teraz? Bardzo oczarowała mnie Lys Soleia Guerlain, lilie od Estee Lauder również mnie zaskoczyły. I choć nie są to może wielkie i odważne okazy, to dobrze zacząć od czegoś subtelniejszego. Oswajam się z liliami, powolutku szykując się na spotkanie z tytanem – Baier Vole Cartiera.

Obecnie problem mam z dwoma osobnikami. Mój wróg nr 1 to magnolia. Nie mogę jej znieść. Sądzę, że magnolie są w stanie zniszczyć każdą kompozycję (przy założeniu, że są naprawdę dobrze wyczuwalne, bo te słabe nie są w stanie znacznie zaszkodzić). Mam wrażenie, że ciągną mnie za nos i próbują wyciągnąć mi wnętrzności przez nozdrza. Podziękuję! Kolejnym kwiatkiem, który męczy swoim brakiem osobowości jest lotus. To jego wodne terefere przyprawia mnie o zawroty głowy. Wszystko co lekkie, wodne i transparentne jest obecnie dla mnie nie do zniesienia.

Może i to się zmieni?

A jak jest u Was?
Czy macie problemy z niektórymi nutami zapachowymi (nie tylko kwiatowymi)?

Na zdjęciu uwieczniłam wyjątkowo śliczną różę, w tle znajduje się L’Or de Torrente.

Tagi: ,

Podobne wpisy