Blog o perfumach. W oparach popkultury.

Queen Latifah – Queen of Hearts

Queen Latifah – zawsze uśmiechnięta, mówiąc językiem młodzieży – wyswagowana. Patrzę na nią i wyobrażam sobie, że jej perfumy to ostre, sportowe świeżaki, ewentualnie zagrażające ludzkości przedawkowanie Clinique Happy. Jednak perfumy Queen okazują się być zupełnie inne. Pisałam już o jej pierwszym zapachu – Queen. Całkowicie poniosła mnie wizja podchmielonej Bette Davis. W przypadku drugich (i jak na razie – ostatnich) perfum Latifah jest równie mocno.

Otwarcie tego zapachu to siarczysty powiew bergamotki. Zdecydowanie jest to coś dla miłośników tej nuty. Jest ona tak ciężka i zawiesista, że ciężko jest nie kichnąć. Pojawia się ostra nuta zielona, zaraz za nią zaczyna migotać ciepły cynamon. Pojawiają się śliwki – już jest bezpiecznie.
Queen of Hearts ociepla się. Nie powiedziałabym jednak, że wkracza na bezpieczne terytorium, bowiem nutą dominującą w sercu tegoż pachnidła jest kadzidło.

Queen of Hearts utrzymana jest w mrocznym, zachowawczym, kościelnym klimacie, choć bardzo niemrawo wychodzi na wierzch jej cieplejszy, pogodny charakter. Pod kadzidłem kryje się cały stos młodej, brudnawej paczuli. W połączeniu z ambrą, która tutaj jest wyjątkowo wycofana i chłodna, mamy dostojną damulkę, która pomimo swojego uroku i osobowości preferuje grę pozorów i wywyższanie się nad innymi. Trudno ją zdobyć, jeszcze trudniej jest ją polubić.

To taka dziewczyna z dawnych czasów, która bardzo chce wyjść za mąż, ale nie śpieszy jej się z zaprezentowaniem siebie od jak najlepszej strony. Na mojej skórze Queen of Hearts to taka Dziedziczka.

Te perfumy są piękne i bogate, mają w sobie klasę i wyrafinowany smak. Utrzymują się długo na skórze (ok 7 godzin). Jednak mam wrażenie, że na mnie nie leżą zbyt dobrze. Coś odstaje, coś jest kanciaste.

Nie będzie miłości.
Tak jak w Dziedziczce (świetny film – polecam).

Tagi: , ,

Podobne wpisy